top of page
  • prostoz autu

Skoki, dokąd zmierzacie?

Zaktualizowano: 25 mar 2022



Sezon skoków narciarskich powoli się kończy. Do mety Pucharu Świata zostały już tylko loty w Planicy. I, niestety, zamiast cieszyć oczy dalekimi skokami nasza uwaga jest skutecznie przekierowywana na poczynania Jury, które z weekendu na weekend podejmuje coraz bardziej kontrowersyjne i zniechęcające do oglądania decyzje. Kuriozalne zmiany belek, nieinterweniowanie na zmiany warunków atmosferycznych, czy nielogiczne wyniki konkursów to tylko niektóre z zarzutów wysuwanych w stosunku do władz FIS-u. Cofnijmy się trochę w przeszłość. Jeszcze z piętnaście, dwadzieścia lat temu skoki narciarskie były prostą dyscypliną. Kto skoczył najdalej, przeważnie wygrywał. Czasami, jeśli jeden skoczek stylowo odstawał od drugiego, bywało, że zwycięzca skoczył kilka metrów mniej od zawodnika z drugiego miejsca. Belki rzadko były zmieniane, tylko na prośbę trenera lub po rzeczywistej zmianie warunków lub bardzo dalekim skoku. Zawodnicy często latali daleko poza strefę bezpieczeństwa (jak np. Stefan Kraft – 253,5 m, przy HS – 225 m), a upadki i kontuzje zdarzały się tylko przy ekstremalnie dalekich i niebezpiecznych skokach, jak np. Janne Ahonena w pamiętnym konkursie w Planicy w 2005 roku, gdy lądował prawie na płaskim, spadając z wysokości kilku metrów. W 2009 roku do skoków zostały wprowadzone punkty (dodawane lub odejmowane) za wiatr. I w zamyśle był to dobry pomysł, który przez nieco ponad dziesięć lat nie wzbudzał większych kontrowersji. I rzeczywiście, przy sprawiedliwych, stałych warunkach współczynniki za wiatr odpowiednio rekompensują skoczkowi lekko gorsze warunki podczas jego skoku. Problem pojawia się przy nieco bardziej loteryjnych konkursach i, jak się okazało, na mamutach, i tym bardziej przy coraz bardziej zaawansowanych technologiczne kombinezonach . I tutaj przechodzimy do ostatniego weekendu… Nowe technologie kombinezonów, coraz lżejsze, bardziej nośne materiały doprowadziły w skokach do sytuacji, gdzie, po pierwsze: skacząc w gorszym sprzęcie bardzo trudno jest się zbliżyć do zawodników, skaczących w lepszym, a po drugie: gdzie najmniejszy błąd powoduje skrócenie skoku o kilka, a nawet kilkanaście metrów, zaś lekki podmuch pod narty w odpowiednim momencie potrafi ponieść zawodnika o kilka metrów dalej. Co z tego wynika? Ano po pierwsze: bardziej zaczyna się liczyć sprzęt, w którym skaczą skoczkowie niż ich rzeczywista dyspozycja. Po drugie: Przeliczniki przestają odpowiadać rzeczywistym warunkom na skoczni, zawodnik może dostać podmuch pod narty, mimo że na wiatromierzu, kilka metrów obok, wskazany jest cały czas wiatr boczny, czy nawet lekko w plecy, co spowoduje diametralną zmianę odległości. Po trzecie: lekka zmiana siły lub kierunku wiatru może spowodować dużą zmianę rzeczywistych warunków, przy niewielkiej zmianie rekompensaty. I szczególnie w ten weekend było to bardzo widoczne. Przytoczę tylko ten, chyba najlepiej pokazujący obecną sytuację w skokach, przykład, acz patrząc na praktycznie każdą z rozegranych serii w Obersdorfie mniej lub bardziej widać problemy teraźniejszych skoków. Otóż w serii kwalifikacyjnej przed niedzielnym konkursem indywidualnym widzieliśmy prawdziwą antyreklamę skoków narciarskich. Zacznijmy od zmian belek: długość najazdu była zmieniana aż trzynaście (!) razy. Powoduje to, że niektórzy zawodnicy „na starcie” mieli dodawane prawie trzydzieści punktów (w przeliczeniu: dwadzieścia pięć metrów). Biorąc pod uwagę zmieniające się warunki pojawiła się chociażby sytuacja, iż Fin Niko Kytosaho, skacząc 176 metrów (z odpowiednio niskiego rozbiegu) był tuż za Norwegiem Fredrikiem Villumstadem, który poleciał na 206-ty metr (różnica – trzydziestu metrów). I wydawało by się – ok – ale śmiem twierdzić (nic nie ujmując Norwegowi), że gdyby Fin skakał w porównywalnych warunkach, co Norweg skoczyłby około 220-225 metrów. I o ile Fin nie musi narzekać na warunki, bo przecież kwalifikacje przeszedł, to czuć się lekko oszukanym może Polak Jakub Wolny, który skakał z najniższej belki w całych kwalifikacjach, mając wiatr podobny do większości zawodników z czołówki (która skakała z sześciu belek wyżej), oraz zajął pierwsze miejsce niepremiowane awansem do konkursu. A należy przypomnieć, że tydzień wcześniej Jakub Wolny zajął najwyższą z Polaków, bardzo dobrą, jedenastą pozycję w Mistrzostwach Świata w Lotach w Vikersund. Skaczący tuż po Wolnym Cene Prewc, prezentujący w tym sezonie równą formę, na poziomie pierwszej dziesiątki dostał jeszcze gorsze warunki od Polaka i ledwo się dostał do konkursu. I raczej nie jest to przypadek, że dwóch dobrze skaczących zawodników zajmuje bardzo odległe miejsca w kwalifikacjach. Tym bardziej jeśli spojrzymy na trzeciego zawodnika: mistrza świata z Vikersund: Mariusa Lindwika, który przez to, że skakał w prawie bezwietrznych warunkach (gdy większość zawodników miała prawie metr na sekundę wiatru pod narty) nie przebrnął kwalifikacji (mimo stosunkowo wysokiej belki). W konkursie, całe szczęście, warunki się ustabilizowały, a Jury się zreflektowało i nie zmieniało belki po każdym skoku w okolice 230-tego metra. Spowodowało to równy konkurs, w którym ku naszej [Polaków] uciesze Piotr Żyła zajął najwyższe w tym sezonie miejsce Polaka w konkursie PŚ – drugie. Cieszmy się więc ostatnimi akcentami skoków w tym sezonie: od czwartku w Planicy, liczmy na powtórzenie dobrych występów Polaków z tego weekendu oraz na sprawiedliwe, miłe do oglądania zawody, z dalekimi lotami i bez kuriozalnych decyzji Jury. Miejmy nadzieję, że na następny sezon uda się znaleźć sposób na uatrakcyjnienie skoków narciarskich i zniwelowanie współczynnika losowości, spowodowanego wiatrem. Ja osobiście liczę, że Jury postawi dokładne wytyczne ds. parametrów kombinezonów, wracając do podobnych, co kilka lat temu, nie aż tak podatnych na zmiany warunków. Należy bowiem w obronie członków zarządu FIS dopowiedzieć, że przy tak zaawansowanej technologii kombinezonów jedynymi możliwościami na sprawiedliwe konkursy jest organizowanie ich na bezwietrznej hali - do czego jeszcze pewnie trochę poczekamy - tylko w miejscach i dniach bez praktycznie żadnego wiatru przez cały konkurs, co też aktualnie rzadko kiedy się zdarza, lub z zastosowaniem jakichś nakombinezonowych wskaźników dokładnie mierzących każdy podmuch w każdym miejscu skoczka. Żadna z tych opcji nie jest na dzień dzisiejszy możliwa i raczej jeszcze kilka lat będziemy musieli poczekać na powrót tak ciekawych, równych zawodów jak jeszcze niedawno. Póki co należy zadać poważne pytanie głównemu zarządowi FIS „Quo Vadis?” i liczyć na pomysłowość i zaangażowanie wszystkich ich sił w utrzymanie tej pięknej dyscypliny sportu w interesującej formie, przystępnej dla widza, by skoki narciarskie nie stały się kolejnym sportem, który straci popularność, wręcz wymrze w polskim społeczeństwie. Maciej Ignaciuk

21 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Post: Blog2_Post
bottom of page